Każdy świętuje co innego. Dla jednych będzie to niedziela. Dla innych urodziny. Dla nas na wyprawie świętem jest…prysznic. W rejonach gdzie pływamy nie ma marin. Nawet jeśli osada inuicka ma kawałek nabrzeża to nie uświadczysz na nim prądu ani wody. Trudno się dziwić. Nie ma tu wodociągów ani kanalizacji. Każdy dom ma swój zbiornik na wodę pitną. Gdy zaczyna się kończyć to dzwoni się po „water-mana” i woda przyjeżdza cysterną. Czasem się jednak zdarzy, że kierowca jest niedostępny bo pojechał na przykład na polowanie. Wtedy woda przyjedzie…za dwa lub trzy dni. Dostawy wody są oczywiście płatne, a jej jakość….Większość starszych Inuitów woli zimą topić śnieg.
My, na jachcie wodę produkujemy odsalarką. Wychodzi całkiem dobra. Odsalarka rządzi się swoimi zasadami. Nie uruchamiamy jej stojąc na kotwicy przy osadzie. Łatwo wydedukować co pływa w tej wodzie Nie lubi też być używana w pobliżu lodowców. Tam woda niesie za dużo piasków i iłów. Filtry zapychają się ekspresowo. Odsalarka lubi otwarte morze i słoneczne dni. Wtedy solary i alternator dają odpowiednią ilość prądu by odsolić wodę i można przy okazji wykąpać załogę. Zdarza się to nie za często, nie za rzadko. O tak w sam raz.
Od opuszczenia Grenlandii zrobiliśmy już ponad 6000 litrów wody. Nie zawsze było łatwo bo wydajność membrany jest funkcją temperatury. Teoretycznie poniżej 4 stopni Celsjusza nie powinna działać w ogóle. Dobrze, że mamy tu taki mały patencik i trochę wstępnie podgrzewamy ocean.